Kościół pw. św. Małgorzaty Dziewicy i Męczennicy w Raciborowicach

CZĘŚĆ I.

Raciborowice położone na północny wschód od Krakowa istniały już zapewne w XIII w. Według Jana Długosza wywodzą swą nazwę od imienia rycerza Racibora, założyciela wsi. Potomek tegoż rycerza podarował dobra raciborskie kapitule krakowskiej. Już na początku XIV w. powstała tutaj parafia. W pierwszej połowie XV w. funkcję proboszcza w Raciborowicach sprawował Paweł z Zatora, znany wówczas kaznodzieja. On to przed 1460 r. wzniósł prezbiterium i rozpoczął budowę zakrystii. Dalsze prace budowlane prowadził od 1470 r. krakowski kanonik Jan Długosz, któremu kapituła nadała Raciborowice. Wzniesiono nawę i kruchtę od strony północnej i wykonano sklepienie prezbiterium. W tym samym czasie zbudowano dzwonnicę o dolnej kondygnacji z cegły i kamienia, a górnej z drewna. Obecna jej część drewniana pochodzi z XIX w. Prace przy budowie kościoła zakończono w 1476 r. o czym informuje wmurowana w ścianę kruchty tablica. W ciągu ponad pięciu wieków istnienia bryła świątyni nie uległa żadnym zmianom. Kościół kilkakrotnie odnawiano i poddawano zabiegom konserwatorskim.

Gotycki kościół usytuowany jest na wzniesieniu, otoczony drzewami i ogrodzeniem, w które od strony zachodniej włączona jest dzwonnica. Jest on budowlą jednonawową z prosto zamkniętym prezbiterium, węższym niż nawa, nakrytą dachem dwuspadowym z sygnaturką. Os strony północnej pogrubiona część muru nawy mieści schody na chór muzyczny, a przy ścianie prezbiterium mieści się zakrystia. Ściany kościoła i wzmacniające je uskokowe przypory zbudowano z cegieł, cokół i detale architektoniczne wykonano z kamienia.

Ozdobą powierzchni ceglanych ścian są wzory rombowe ułożone z zendrówek (mocno wypalonych cegieł) oraz dekoracyjne fryzy w zachodniej fasadzie: ząbkowy i w jaskółczy ogon. Tutaj znajduje główne wejście do kościoła obramione portalem schodkowym, nad którym widoczny jest herb Wieniawa (głowa byka), którym pieczętował się Jan Długosz. Częściej używane jest wejście przez kruchtę od strony południowej, z portalem zdobionym motywem skręconego sznura; nad wejściem powtarza się herb Wieniawa. Kruchtę nakrywa sklepienie krzyżowo-żebrowe ze współczesną polichromią. W kruchcie, nad wejściem do nawy znajduje się kamienna tablica erekcyjna z 1476 r. z inskrypcją oraz płaskorzeźbioną postacią św. Małgorzaty, patronki kościoła, trzymającej herb Wieniawa. Herb ten powtarza się jeszcze na zwornikach sklepień prezbiterium i kruchty. Prezbiterium jest nakryte sklepieniem krzyżowo-żebrowym, a nawa nowszym stropem drewnianym z kasetonami.

Wyposażenie wnętrza świątyni pochodzi głównie z XVII-XIX w., jednak są tutaj starsze, cenne dzieła malarstwa i rzeźby. W późnobarokowym ołtarzu głównym znajduje się gotycki krucyfiks z ok. 1440 r., zaś na zaplecku ambony umieszczono obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem, pochodzący z 1526 r.  Patronce kościoła, św. Małgorzacie poświęcono ołtarz boczny po prawej stronie, a o życiu Świętej opowiadają sceny namalowane na parapecie chóru. Na północnej ścianie nawy widoczny jest renesansowy cykl scen pasyjnych w architektonicznym obramieniu, odkryty w latach 60. XX w.

Wychodząc z kościoła warto skierować się na wschód, gdzie cienista alejka prowadzi na cmentarz z kaplicą z połowy XIX w.

 

CZĘŚĆ II.

Tablica fundacyjna

Wchodzącym do kościoła poprzez kruchtę południową – dawniej najważniejsze wejście do świątyni, przeznaczone dla duchownych i dostojników – rzuca się w oczy tablica fundacyjna wmurowana w ścianę ponad portalem prowadzacym do nawy. Widzimy na niej ukazaną frontalnie patronkę kościoła, św. Małgorzatę (którą możemy zidentyfikować po niewielkiej podobiźnie smoka), trzymającą rękę na tarczy z herbem Wieniawa przedstawiającym głowę żubra. Poniżej wykuty został napis (częściowo z braku miejsce przedłużony na profilowane obramienie tablicy), który – w  tłumaczeniu na język polski – głosi: „Roku 1476 na chwałę Boga, św. Małgorzaty i męczenników wzniesiony został [kościół] przez szlachetnego Jana Długosza”.

 

Jan Długosz: nie tylko kronikarz

Jednoznacznie z owej inskrypcji dowiadujemy się więc, iż świątynia w Raciborowicach swoje powstanie zawdzięcza słynnemu kronikarzowi, wychowawcy synów króla Kazimierza Jagiellończyka i dyplomacie, Janu Długoszowi. Ze źródeł pisanych oraz z podobnych, zachowanych na innych budowlach tablicach fundacyjnych wiemy, iż nie jest to jedyny kościół, który możemy związać z tą postacią. Jan Długosz fundował także – bądź realizował fundacje innych osób jako np. egzekutor ich testamentów – kościoły w Chotlu Czerwonym, Odechowie, Szczepanowie i na Skałce w podkrakowskim Kazimierzu (do opieki nad którym sprowadził zakon paulinów i gdzie został pochowany). Wiemy o jego udziale w finansowaniu przebudowy bądź remontów klasztorów: kanoników regularnych w Kłobucku i krakowskich klarysek oraz próbie powołania w Krakowie klasztoru kartuzów. Z inicjatywy Długosza wzniesione zostały również domy dla kolegiów kapłańskich w Wiślicy, Sandomierzu i na Wawelu oraz budynki akademickie: Bursa Kanonistów i Bursa Ubogich. Uniwersytetowi, kościołom i klasztorom zapisywał Długosz książki ze swojego bogatego księgozbioru, dbał także o wyposażanie świątyń w ornaty i naczynia liturgiczne. Można zapytać, dla jakich celów przeprowadzał owe fundacje i dlaczego tak ostentacyjnie – poprzez umieszczanie swoich herbów – podkreślał własny udział w nich?

 

Fundacja jako obowiązek

Wieś Raciborowice od drugiej połowy XIII wieku była własnością kapituły krakowskiej. Z jej ramienia zarządzali miejscowością kanonicy kapitulni – w ten sposób właśnie otrzymał ją w dożywotnie posiadanie Jan Długosz. Herb kapituły, przedstawiający w polu błękitnym trzy złote korony, ukazany został na hierarchicznie najważniejszym w przestrzeni kościoła miejscu: ponad ołtarzem głównym, na zworniku wschodniego przęsła prezbiterium. W imieniu krakowskiej kapituły katedralnej więc pełnił Długosz funkcję patrona (czy też inaczej kolatora) świątyni: osoby odpowiedzialnej za funkcjonowanie na danym terenie instytucji kościelnych. W późnym średniowieczu bowiem do obowiązków patrona należało zapewnienie możliwości sprawowania liturgii: dokonywanie fundacji na rzecz Kościoła, ofiarowanie ziemi na ten cel, zapewnienie środków finansowych i wyposażenia liturgicznego, czuwanie nad stanem technicznym świątyni. W zamian przysługiwał kolatorowi szereg praw, od czysto prestiżowych po – w myśl ówczesnych pojęć – mających zasadnicze znaczenie. To patron prezentował biskupowi do zatwierdzenia duchownych, którzy mieli opiekować się kościołem, do niego należało honorowe miejsce w kościele i podczas procesji, on również mógł zostać pochowany nie – jak zwykli parafianie – na przykościelnym cmentarzu, lecz we wnętrzu świątyni. Prawo patronatu obowiązywało zarówno osoby indywidualne, jak i instytucje – w zależności od tego, kto sprawował wladzę na określonym terenie; kolatorami byli więc królowie, biskupi i przedstawiciele rycerstwa, ale też gminy miejskie, kolegia kanonickie czy uniwersytety. Patronat mógł być dzielony (np. pomiędzy króla i miasto), mógł też przechodzić z rąk do rąk (drogą zrzeczeń, odwołań lub nadań). Podstawowy zakres obowiązków zawsze pozostawał jednak niezmienny, niezależnie od miejsca patrona na drabinie ówczesnego społeczeństwa.

 

Ku chwale Boga, dla zbawienia duszy

Oczywiście, darowizna na rzecz Kościoła była nie tylko koniecznym obowiązkiem. Pojmowana była ona przede wszystkim w kategoriach dobrych uczynków, jako ofiara złożona Bogu – w ten sposób pobożna fundacja miała służyć przyszłemu zbawieniu duszy. Biskup Fulbert z Chartres zapewniał w 1020 roku księcia Akwitanii – prosząc go o wsparcie odbudowy zniszczonej w pożarze katedry – iż jego skarby nie tylko pozostaną nieuszczuplone, ale kilkakroć zwrócone w niebie przez Matkę Boską. Podobnie Honoriusz z Autun nawoływał w XII wieku możnych tego świata: „Ponieważ wasze bogactwa inaczej bezużyteczne pozostaną, śpieszcie się, by niebiańskie bogactwa zgromadzić (…) kto wyposaża kościoły w księgi, szaty i kosztowności, odnawia zniszczone i opuszczone kościoły (…) buduje mosty i ulice przygotowujące mu drogę do niebios”. Ukazywani na dziełach sztuki święci stawali się w ten sposób pośrednikami i orędownikami fundatorów – jak to w niezwykle czytelny sposób ukazane zostało na zachowanej tablicy fundacyjnej z Domu Psałterzystów na Wawelu, na której patron Długosza, św. Jan Chrzciciel, poleca go Matce Boskiej. Podobnę rolę miała spełniać św. Małgorzata – trzymająca jedną rękę na herbie Jana Długosza, Wieniawie – na tablicy erekcyjnej kościoła w Raciborowicach. Obrazowo przedstawił powody swojej fundacji – dokonując zakupu materiałów na budowę kościoła św. Apostołów w Kolonii – jeden z tamtejszych mieszczan: „Grzechy wiele ważą, ale również owe ciosy kamienne mają swoją wagę. Dlatego też nakazałem kupić kamień na budowę kościoła św. Apostołów, aby, gdy w dniu Sądu Ostatecznego moje dobre i złe uczynki zostaną położone na wadze, święci apostołowie dodali ów kamień na szalę z dobrymi uczynkami i w ten sposób owa przeważyła”.

 

Na chwałę swoją i własnego rodu

Za fundacją atystyczną stały także mniej wzniosłe motywy: chęć podkreślenia swojego prestiżu i zademonstrowania własnego bogactwa. Wzniesienie kościoła bądź zlecenie namalowania cennego obrazu świadczyły o zamożności i reprezentowały status fundatora. Stad troska mieszczan o formy parafialnych świątyń – ich wspaniałość i bogactwo wystroju miały mówić o znaczeniu miasta i być świadectwem jego autonomii (czego doskonałym przykładem jest kościół NMP w Krakowie). Szczególną rolę spełniały na dziele sztuki przedstawienia herbów: mówiły one o wywodzeniu się ze stanu rycerskiego, a tym samym przynależności do elity ówczesnego społeczeństwa – co pozwala zrozumieć jakże częste ich używanie przez Jana Długosza. Herby, inskrypcje bądź podobizny zleceniodawców upamiętniały także ich imiona wśród potomnych – a, jak twierdził kupiec florencki Giovanni Ruccelai finansując różne przedsięwzięcia artystyczne, czynił to, ponieważ dzieła sztuki służą chwale Boga, przynoszą zaszczyt miastu i jego własnej pamięci. Dzięki fundacjom właśnie – jak uważano – w znacznym stopniu zyskiwało się miejsce w historii; fundatorzy byli porównywani na kartach kronik do wybitnych władców, papieży i opatów, a przede wszystkim do Salomona, starotestamentowego króla Izraela, inicjatora budowy świątyni jerozolimskiej. Nie dziwi więc, że w myśl średniowiecznych koncepcji to fundatora uważano za właściwego twórcę dzieła i jego właśnie określano nieraz mianem „autor” lub „architectus”. To on był inicjatorem powstania budowli lub dzieła plastycznego, zapewniał środki finansowe, określał typ i dyspozycję przestrzenną budowli bądź określał temat przedstawienia – często wręcz podając rzemieślnikowi, na czym  ów ma się wzorować. Z dokumentów wiemy, iż Jan Długosz, zamawiając w 1460 roku u malarza Jakuba z Sącza tapiserię z przedstawieniem Ukrzyżowania na tle Jerozolimy, jako wzór podał tkaninę przysłaną przez królową francuską. Sam artysta w tym układzie był jedynie wykonawcą wybranym przez fundatora, swoistym narzędziem fundacji – cały splendor powstałego dzieła spływał na zleceniodawcę.

 

CZĘŚĆ III

Drewniany kościół został wybudowany po 1273 r., a świątynię murowaną zaczął wznosić ks. Paweł z Zatora, a budowę zakończył Jan Długosz w 1476 r.

Herb Wieniawa tego wielkiego polskiego kronikarza i wychowawcy dzieci króla Kazimierza Jagiellończyka wisi nad wejściem do kościoła. Od średniowiecza w kształcie budowli nic się nie zmieniło, co stanowi ewenement na skalę Polski. Istnieje jeszcze tylko jeden podobny kościół długoszowskiej fundacji w Szczepanowie. Tamten jednak nie przetrwał w historycznej postaci wskutek zniszczeń podczas I wojny światowej.

Parafia tutejsza powstała na przełomie XIII i XIV wieku. Pierwszym znanym plebanem był Raynerius w latach 1325-1327. Należy podkreślić znaczące związki kościoła w Raciborowicach z katedrą krakowską. Okolicznymi wsiami zarządzali jej kanonicy, będąc także proboszczami. O wysokiej kulturze umysłowej pracującego w Raciborowicach kleru świadczą choćby starannie pisane tutaj od początku XVII wieku metryki kościelne. Kilka lat urzędowała w Raciborowicach kapituła krakowska w czasach staropolskich z powodu opanowanego przez zarazę Krakowa.

Bardzo ważną rzeczą jest pobyt w Raciborowicach Karola Wojtyły, który jako kleryk spędzał tu wakacje i w swych wspomnieniach „Dar i tajemnica” porusza swój pobyt w podkrakowskiej parafii:

„Zostałem skierowany przez Księdza Arcybiskupa do podkrakowskiej parafii w Raciborowicach. Nie mogę nie wyrazić głębokiej wdzięczności dla proboszcza raciborowickiego, ks. Jozefa Jamroza i dla księży wikarych, którzy byli towarzyszami życia młodego tajnego seminarzysty. (…)

Niedługo potem na terenie wsi Bieńczyce, która należała do parafii w Raciborowicach, wyrosło olbrzymie osiedle związane z Nową Hutą. Przebywałem tam wiele dni w czasie wakacji, zarówno w roku 1944, jak też w roku 1945, po zakończeniu wojny. Wiele czasu spędzałem w starym raciborowickim kościele, pochodzącym jeszcze z czasów Jana Długosza. Wiele godzin przemedytowałem spacerując po cmentarzu. Przywoziłem do Raciborowic także swój warsztat studiów – tomy św. Tomasza z komentarzami. Uczyłem się teologii niejako w samym „centrum” wielkiej teologicznej tradycji. Pisałem już wówczas pracę o św. Janie od Krzyża.”

 

Dar i Tajemnica

Obraz dziejów wsi raciborowickiej parafii – ziemia, praca i wiara

Kiedy ranne wstają zorze, Tobie ziemia, Tobie morze

Tobie śpiewa żywioł wszelki bądź pochwalon Boże wielki

Chłop Szymon Żur z wioski Raciborowice powstał z klęczek, przeżegnał się i ujrzał przez okno łunę świtu. Był 5 lipca Roku Pańskiego 1730. Nalał w garniec zsiadłego mleka, dosypał duszonych krup, a po śniadaniu wyszedł przed chałupę. Dwóch parobków już oporządzało bydło i konie. Jeden z nich wkrótce zaciągnął krowy na nieodległe łąki, a drugi wołany Hubercikiem wyjechał na księże pole zwane Plebanki zaprzęgniętymi w radło wołami. Szymon Żur, który był kmieciem, czyli chłopem zamożnym, zaciągnął oba swoje konie do wozu gotując się do zwózki drzewa z lasu na pielgrzymowskim stoku do biskupiej wsi Zaszczytów. Las zielenił się na obrzeżach folwarku Prawda.

Teraz powstaje pytanie: Zaszczytów? Skąd taka nazwa? Przecież jest Zastów…

Dlaczego Zaszczytów? – pochodzenie nazw wsi

Wszystko ma swoją nazwę. Tak to już bowiem jest, że człowiek nazywa i opisuje rzeczy, które go dotykają, z którymi żyje. Nazwy trwają, bądź się zmieniają. Po „nieboszczce Austrii” mówimy w regionie krakowskim: winkl, wihajster (czyżby z niemieckiego wie heisst er?-jak się on zwie ), waserwaga (Wasserwaga – wodna waga), ruksak (plecak), sznycel. Tylko w naszym Krakowie na płytki ceramiczne mówi się flizy, a w innych częściach kraju występują nazwy glazura lub kafle. Młode pokolenie używa całkiem innego języka niż starsze. Podobnie jest z nazwami miejscowości.

Wsie w naszej parafii były już zasiedlone w pogańskich czasach, o czym świadczą znaleziska archeologiczne. Więcej możemy o nich powiedzieć od czasów, o których przechowały się źródła pisane.

Główna wieś, Raciborowice, wzięła nazwę od rycerza Racibora Wojciechowica, który przed 1273 r. ofiarował tą wieś krakowskiej kapitule katedralnej, a wdzięczni kanonicy akt darowizny uczcili jego imieniem. Pierwsze wiadomości o Mistrzejowicach są z 1270 r. Według tradycji wieś była własnością krakowskiego kata, ale tak naprawdę nazwa jej pochodzi od słowa mistrz, który był w średniowieczu stopniem naukowym. Tak dawniej mówiono o nauczycielu. Mistrzejowice były więc uposażeniem nauczycieli szkoły katedralnej na Wawelu. Bieńczyce występują po raz pierwszy w 1244 r., a nazwa pochodzi od chrześcijańskiego imienia Bieniek (Benedykt). Najpierw była to własność kościoła św. Michała na Skałce, a od 1317 r. księży ko­ścioła św. Floriana na Kleparzu. I tak już było aż po czasy najnowsze. Kończyce to dawne Kunice, wzmiankowane w 1389 r. Nazwa wzięła się od imienia Kunek. Wśród szlachciców władających Kończycami byli Kucharscy, Krzeccy i Czerniccy.

Zesławice znane są od 1348 r., a nazwa pochodzi od Zysława (Zdzisława). W owym roku król Kazimierz Wielki poświadczył, że Włodzimierz z Zesławic sprzedał za 100 grzywien swą wieś klasztorowi w Mogile. Już w 1228 r. istniały Kantorowice. Nazwa powstała od członka kapituły katedralnej, który zasiadał w niej na stanowisku kantora i dzierżył opisywaną miejscowość. W 1253 r. książę krakowski Bolesław Wstydliwy potwierdził nadanie Wiktorowic przez magistra Jana Gotwina na rzecz biskupa Prandoty. W 1386 r. kupił je od Tomasza z Węgleszyna klasztor mogilski za 300 grzywien (grzywna była dużym nominałem pieniężnym). Nazwa wsi wzięła się od chrześcijańskiego imienia Wiktor. Te trzy wsie należały do cystersów mogilskich.

Zaszczytów, ta wzmiankowana już w 1357 r. wieś, własność krakowskich biskupów, która należała do wawrzeńczyckiego klucza dóbr, wzięła swą nazwę od położenia za szczytami. Kiedy

patrzymy na Kraków z Zastowa to nieco jest on przysłonięty stokiem Łysej Góry, z czego zapewne nazwa się wzięła. Nazwa Zastów występuje dopiero od około 200 lat. Batowice (1344 r.) iWęgrzce (1350 r.) to wsie założone przez osiedlonych na tych terenach Węgrów. Mogli być osiedleni jako wojownicy, łowcy lub sadownicy (np. zajmowali się winnicami, których było wówczas dużo, gdyż klimat w Polsce przypominał Włochy – w Dziekanowicach w XVI wieku było 150 krzewów winnych). Nazwa Dziekanowice wzięła się od nazwy „dziekan”- tytuł w hierarchii kościelnej. Wieś była własnością krakowskiej kapituły katedralnej od średniowiecza po wiek XIX. Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z lat 1350-51. Zapis o Baranowie (dziś Baranówka) odnajdujemy dopiero w 1581 r. Nazwa wzięła się od osoby zwanej Baran. Prawda znana od końca XVI wieku ma nazwę pochodzenia żartobliwego (wniosek naukowca K. Rymuta).

 

Praca i życie podkrakowskiego chłopa

Wśród kościelnych wsi w raciborowickiej parafii tylko Kończyce były własnością szlachecką. Jak utrzymują niektórzy badacze, we wsiach kościelnych chłopu żyło się lepiej, a właściciel będąc księdzem, chętniej wprowadzał w czyn zasadę miłości bliźniego niż dumny ze swego stanu i butny szlachcic. Parafia raciborowicka była określana jako „tłusta”, czyli zasobna w dobre ziemie, mądre i pracowite chłopstwo, a także szczęśliwe ulokowanie nad Dłubnią, nieopodal Krakowa. Dlatego była kuszącą ofertą dla krakowskiego duchowieństwa. Wsie takie jak Raciborowice, Batowice, Dziekanowice i Węgrzce dostawali w dzierżawę najbardziej zasłużeni księża. Dla niektórych z nich było to stopniem ku wyższym urzędom, np. godności biskupa. Miała też nasza parafia szczęście do mądrych i rozważnych księży, którzy prowadzili rzetelnie gospodarkę osobiście lub przez dzierżawiącą szlachtę. Przykładem będzie ks. Jan Jedliński czy ks. Jan Waligórski. Nie obyło się też bez zgrzytów, skoro w 1600 r. chłopi batowiccy zgłosili skargę na zarządzającego wsią ks. Sebastiana Brzezińskiego kanonika krakowskiego, że kmieci surowo karze, w dyby i łańcuchy żelazne zakuwa, niesłusznie więzi, zaś karczmarza wychłostał. Skarżący się na niesprawiedliwość w imieniu wsi Kaleta, Lipiec i Wojtaszek byli w tej sprawie u biskupa krakowskiego Padniewskiego.

Z Batowicami jest także związana historia znalezienia skarbu. Stanisław Gowarczowski, chłopski syn u niejakiego Kropka, krawca w Gowarczowie, pracował w ziemi krakowskiej po służbach z żoną za gospodarza w folwarkach. Służąc we wsi Batowice w 1625 r. jadąc z targu z Krakowa znalazł przy drodze pieniądze. Szynkiel (koniec osi) zawadził o brzeg przykopy, ziemia odpadła i ukazał się „żeleźnik miedziany”. Żona okryła to płaszczem, bo ludzie jechali, a woźnica dłubał coś koło wozu, a przy tym wybierali pieniądze. Potem wzbogacony dzierżawił wsie, jak donosi nam szlachecki dziejopis Walenty Nekanda – Trepka.

Wsie produkowały żywność przede wszystkim na własne potrzeby. Niewielki w nowożytności Kraków, niszczony najazdami i zarazami, produkował na swe potrzeby głównie w przedmiejskich gospodarstwach zwanych jurydykami. Z drugiej strony chleb wozili do Krakowa piekarze masowo produkujący nad Prądnikiem w Zielonkach i Garlicach. Rzemieślnicy produkujący towary poza miastem Krakowianie nazywali partaczami.

Trzy wsie, którymi władali cystersi z Mogiły, Kantorowice, Wiktorowice i Zesławice, miały poziom rolnictwa na dosyć wysokim poziomie, ponieważ zakon ten jako odłam benedyktynów wyznawał zasadę „módl się i pracuj”. Propagował on unowocześnianie oraz rozwój rolnictwa i przemysłu. Mogilskie opactwo pod tym względem promieniowało na okoliczne wsie, dlatego plony były znaczne, jeśli dodamy, że wsie tutejsze leżały na osławionych czarnoziemach, bezmyślne zabranych na początku lat 50-tych XX wieku pod Nową Hutę.

Nie bez kozery w XIX wieku tutejszych ludzi nazywano chłopską szlachtą.

Chłopi ze względu na zamożność dzielili się na najbogatszych zwanych kmieciami, którzy posiadali po kilka wołów i koni oraz rolę, nieco uboższych zagrodników (posiadających zagrodę ze stodołą, stajnią i sadem), chałupników mających tylko chałupę i komorników, którzy mieszkali u bogatszych chłopów „po komorach”, żyli z odrobku i byli wiejską biedotą. Poprzez śluby zmieniały się nazwiska w tej wiejskiej strukturze. Strategia małżeńska była związana wyłącznie z dobrym przyżenieniem się i nie miała wcale nic wspólnego z miłością pojmowaną w dzisiejszych kryteriach. Jeżeli zdarzali się tu szlachcice, to jako dzierżawcy wsi lub zarządcy, gubernatorowie, pisarze.

Przykładowo można pokazać rozwarstwienie ludności w nowożytnych Raciborowicach. W 1742 r. mieszkali tam z rodzinami kmiecie: Sebastian Nawara, Andrzej Machnik, Franciszek Nowak, Jacek Sapeta, Walenty Sapeta i Józef Wójcik. Pracowali bydłem dla dworu 4 dni w tygodniu, dawali po 2 złote czynszu, 2 kapłony, 30 jaj kokoszych, przędli po 30 łokci kądzieli i kolejno nocą stróżowali we dworze i przy kopkach podczas żniw. Do zagrodników zaliczali się: Stanisław Głośny, Michał Rożek, Grzegorz Domagała, Błażej Chytry, Krzysztof Żur, Grzegorz Cichy, Jan Mazur i Józef Szarawara. Odrabiali 2 dni pańszczyzny w tygodniu, dawali 12 groszy czynszu, stróżowali, przędli len i plewili jarzyny na księżej roli. Komorników było dwoje: Marcin i niejaki Kazimierski. Ci pracowali wedle potrzeby. Oprócz pańszczyzny we dworze chłopi pracowali na swoich gospodarstwach. Był też karczmarz Jan i młynarz Kazimierz. Ten ostatni dawał 120 zł czynszu rocznie i 6 kapłonów, mełł zboże dla dworu, corocznie miał uchować i utuczyć wieprza ze stajni dworskiej oraz wedle potrzeby czynić reparacje budynków. W remontach młynarze byli mistrzami, gdyż po pierwsze w młynie działały tartaki, po drugie młyn wymagał ciągłych napraw i jego gospodarz musiał się dobrze znać na stolarce. W zamian za te prace parobcy dworscy pomagali młynarzowi utrzymać obejście młyna w porządku, szczególnie młynówkę i jaz. Krów dworskich było 12. Zachowały się nawet ich imiona: wywióra, kozula, szasula, siwula, kośmula, kropicha, płowucha, smolucha, murdocha, rydzucha, pierwiastka i dropicha.

Imiona i nazwiska chłopstwa to ciekawe pole badań dla historyka. W naszej parafii przed wiekami najchętniej nadawano dzieciom imiona: Regina, Katarzyna, Małgorzata (ze względu na patronkę kościoła), Jan, Mikołaj, Błażej, Marcin, Zofia, Jadwiga, Agnieszka, Barbara czy Bartłomiej. Według obyczaju dziecku nadawano imię jakie miał przypadający akurat święty. Dla przykładu na początku maja 1611 r. imię Zofia nadali swym córkom Sebastian Pałęza z Zastowa, Bartłomiej Wielgus z Bieńczyc i Andrzej Gębczyk z Raciborowic. Bogaci chłopi na chrzestnych brali karczmarza, młynarza albo księdza, zaś biedota prosiła nauczyciela szkoły parafialnej mieszkającego i uczącego w dzwonnicy lub kościelnych żebraków, którzy żyli w przykościelnym szpitaliku. Dzieci rodziło się dużo, bo mało dożywało dorosłego wieku ze względu na panujący powszechnie głód i słabą wiedzę medyczną. Dla kobiet w ciąży przeznaczony był babiniec, by nie przeszkadzały wiernym podczas mszy omdleniami i innymi efektami ciąży. Smutne jest, że był nawet obyczaj, iż kobiety zmarłe podczas rodzenia nie mogły być pochowane w cmentarnej ziemi. Podobnie traktowano aktorów, których fach uznawany był za niegodny.

Śluby zawierano przeważnie w obrębie parafii. Przeciętna długość życia wynosiła 45 lat, choć zdarzali się wiekowi starcy, sięgający 90 lat. Mimo tego, że pochowanie ciała w kościele było zarezerwowane dla księży i szlachty to zdarzały się wyjątki. Nie dowiemy się już dzisiaj, czym zasłużyła się parafii zamożna chłopka Agnieszka Czostkowa z Zastowa, zmarła 7 lutego 1736 r. w wieku 60 lat, którą pochowano pod ołtarzem św. Małgorzaty. Może udzielała się wiele w tutejszym bractwie św. Róży?

Tajemnicza śmierć dopadła listopadową nocą Anno Domini 1730 dwudziestolatka Jana Kwapisika z Lubożycy, który wracał z Krakowa przez Batowice. Pochowany został przy naszej świątyni.

Chłopi żyli, pracowali i modlili się na chwałę Bożą, a lata i wieki upływały. Stopniowo kończył się czas pańszczyzny, a ludzie otrzymali ziemię na własność. Odrobek zastąpiły podatki. Nadszedł wiek XX…

 

Dzień gniewu – powstanie Nowej Huty

Wsie położone na wschodniej koronie Krakowa tętniły życiem. Bieńczyce już od wieków średnich były ludniejsze niż Raciborowice, centralna wieś w parafii. Kwitła kultura ludowa, chłopscy synowie posyłani byli na naukę rzemiosła do Krakowa. Wielu z nich pozostało już w mieście, jak Kaletowie z Dziekanowic, którzy między XV a XVII wiekiem jako cenni rzemieślnicy osiedlili się tam (m.in. karczmarz Maciej Kaleta w 1571 roku, piwowar Marcin Kaleta w 1588 ). Ziemie parafii raciborowickiej wydały przez te kilkaset lat profesorów, lekarzy, żołnierzy, księży i ludzi innych zawodów. Syn Jakuba Chrapka z Raciborowic, Jan, przyjął święcenia kapłańskie w 1599 r. i został wikariuszem wadowickim. Było to w czasie ciężkiej dla chłopstwa pańszczyzny i posłanie dziecka na naukę było dla rodziny wielkim kosztem. Z drugiej strony ksiądz mógł potem utrzymać rodziców.

Dzień Gniewu przyszedł na te tereny po II wojnie światowej. Decyzją władz centralnych i Wojewódzkiej Rady Narodowej w Krakowie nastąpiła fala wywłaszczeń. Ludzie byli wyrzucani z ojcowizn, za ich ziemię płacono jak za ubranie lub radio. Miało powstać nowe miasto zwane pierwotnie Gigant, a potem Nowa Huta, jako komunistyczny eksperyment. Miasto bez Boga i bez podkrakowskiej tradycji. Tutejsza ludność zapłaciła okrutną cenę. Buntowano się, zbierano pod kopcem Wandy na protestacje. Zrozpaczeni ludzie wieszali się lub rzucali pod pociąg, lecz wszystko na nic. Chałupy zostały rozwalone, role, określane przez propagandę komunistyczną jako bezużyteczne i jałowe, zajeżdżone spychaczami i buldożerami. Rolnicy żyjący tu z dziada pradziada wyjechali lub stłoczyli się w małych blokowych mieszkaniach.

Ale duch nie został zniszczony. W bólu rodziły się pierwsze nowohuckie świątynie, jak Arka Pana w Bieńczycach lub inicjatywa ks. Kurzei, raciborowickiego wikariusza, tworzącego duszpasterstwo w Mistrzejowicach. Nie można bowiem zgładzić siły duchowej, która drzemie pokoleniami w narodzie. Ani okupant, ani tyran nie ma takiej mocy. Dziś jak w dawnych czasach, opactwo mogilskie otaczane jest czcią i kultem przez tutejszą społeczność. Kiedyś nasi dziadowie wyruszali już przed świtem, by zdążyć na odpust w Mogile. Dziś wsiadamy do samochodów i tramwajów. Ale cel pozostał jeden. Wiara też.

Szarzało. Szymon Żur obmył się i zasiadł z rodziną do wieczerzy. Zrobił znak krzyża na okrągłym bochenku chleba pachnącym jeszcze zakwasem, pokroił i obdzielił równo wszystkich. Za ścianą w stajni sennie porykiwało bydło. Po posiłku dzieci ułożyły się do spania na ławach stojących wokół ścian kuchni i na zapiecku, a Szymon z żoną Jadwigą w drewnianym łóżku. Łóżka były krótkie i spano w pozycji półsiedzącej (wzięło się to z przesądu, że tylko zmarły leży całkiem poziomo, na wznak). Obok łóżka gaworzyło w kołysce najmłodsze potomstwo, bliźnięta Piotr i Paweł. Szymon Żur zasnął po ciężkim dniu, położywszy na piersiach spracowane ręce. Na jego wargach zastygła pieśń:

Wszystkie nasze dzienne sprawy przyjm łaskawie Boże prawy

A gdy będziem zasypiali niech Cię nawet sen nasz chwali.

dr.  Mateusz Wyżga